Hmmm... W obliczu totalnej monotonii jaka wynika z unormowania wiedźmowego czasu pracy, pora na kolejne wyzwanie, czyli edycja zimowa testowania wszystkiego na sobie.
Na początek pełne badanie krwi, które ostatecznie odpowie mi na pytanie jaki wpływ, o ile w ogóle jakiś miała dieta minionego roku na stan organizmu, ale i dobry punkt wyjściowy przed następną próbą. Co i dlaczego tym razem? Otóż przed badaniem krwi lekarz zalecił przez dobę nie spożywać cukru. Łatwizna! - orzekłam - przecież ze słodyczy najchętniej wybieram schabowego! Jednak, chcąc się w pełni zastosować do polecenia lekarza, doznałam niemałego zaskoczenia.
O ile spodziewam się dodatku sacharozy w sokach czy smakowych jogurtach [na szczęście nie muszę ich spożywać w sytuacji dostatku mych herbatek] to nie oczekiwałam jej w surówkach i innych przetworach warzywnych i rybnych. No i jak zwykle wzbudziło to mą ciekawość. A gdyby tak z równą starannością z jaką wybieram produkty nie zawierające w składzie pieprzu (zauważyliście zapewne, że w moich przepisach go nie znajdziecie? Nie jest to niedopatrzeniem a skutkiem dość absurdalnej alergii) wyeliminowała również wszystko "wzbogacone" cukrem?
Tak też z dniem 6 stycznia 2017 rzucam palenie i cukier.
Plan minimum: 1 miesiąc
Dyspensa: Poranna, obowiązkowa kawa z miodem
A na wiosnę wracam do zbieractwa, bo to marketowe jadło jakoś już mnie nie cieszy :(
7 stycznia 2017
Po pierwszym dniu bezcukrowego wyzwania pojawiły się pierwsze trudności i dodatkowe pytania, mianowicie jaki cukier właściwie zamierzam eliminować? Sacharozę buraczaną i trzcinową? Czy może również sorbitol i inne śmiecie?
Duma we mnie ogromna. W śniadaniu nie znalazł się ani gram cukrów żadnej z powyższych kategorii [a największe zwątpienie dopadło mnie post factum spożycia chleba, wszak w nim w pierwszej kolejności powinnam spodziewać się ukrytych cukro-ninja ;P
Na szczęście po dokonaniu rozpoznania składowego chleb na zakwasie został uznany za produkt dopuszczony do spożycia.
A co na chlebek? Nazwałabym to humusem, gdyby nie pierwsze skojarzenie przyrodnika z glebą, oraz to, że uraziłabym smakoszy spod znaku humusu i falafeli.
Zastanawiałam się jednocześnie dość intensywnie nad tym czy właściwym będzie zarzucenie wiedźmy na swoim przepisami niezwiązanymi w żaden sposób ze zbieractwem. W ostatecznym rozrachunku zadecydowałam, że na blogu, wszystkie przepisy jakie zrodzą się w mej głowie na przestrzeni najbliższego miesiąca umieszczać będę w jednym zbiorczym poście, aby z jednej strony nie zaginęły, a z drugiej nie przesłoniły głównego celu przyświecającemu mej wiedźmowej aktywności.
Zatem jeszcze dziś postaram się opublikować przepis na pastę kanapkową z ciecierzycy, której nie nazwałabym humusem, ale grunt, że spotkała się z akceptacją i pochwalna recenzja moich ulubionych głodomorków <3
Zatem opowiem Wam w jaki sposób zamordowałam mój ulubiony blender :(
Pasta z ciecierzycy [wegańska]
Ugotowaną ciecierzycę i ziarna słonecznika [proporcje ok 1:1] wraz z woda od gotowania zblendowałam z kilkoma ząbkami czosnku, suszonymi pomidorami, bazylią i olejem do uzyskania w miarę jednolitej masy.
Koniec przepisu. Skala trudności:1
Smacznego.
Liczba spalonych papierosów : 0,5 sztuk. Jestem mięczakiem. Kajam się.
8 stycznia 2017
Rosół + warzywa z rosołu + wegańska zupa grochowa i kanapeczki + gorący barszczyk...
Liczba spalonych papierosów: 1 sztuka. Może pora podnieść przyjęty limit?
Dla jasności, jarskość mych posiłków jest dziełem czystego przypadku ;p
Zupa grochowa [wegańska]
Do dużego gara wrzucamy groch i ciecierzycę. Jeśli nie chciało się nam namoczyć ich dzień wcześniej to na tym etapie warto się zatrzymać i pozwolić by godzinkę [albo 2] gotowały się bez dodatku innych składników. Pozwoli to nadrobić stracone w stosunku do miękkości warzyw 24 godziny.
Gdy groch i ciecierzyca już rozmiękną dorzucamy pokrojone w kostkę warzywa [zasadniczo powinny chyba zostać rozdrobnione na tarce, ale nie dysponuje garnkami nieprzywierającymi, a ani bezustanne mieszanie,ani szorowanie przypalonych garów nie wzbudza we mnie entuzjazmu].
-pyry
-marchew
-seler
-pietruszka
-czosnek
oraz przyprawę do zup imitującą rosół, sól oraz całą masę majeranku, szczyptę cayenne [pamiętajcie, że dopiero następnego dnia nabierze mocy, więc bez przesady], kilka liści laurowych oraz kilka ziela angielskiego. Gotować kilka godzin, chyba że jesteście bardzo głodni, ale jest to jedna z tych potraw, które najlepiej smakują następnego dnia.
9 stycznia 2017
Pyry z gzikiem, i kanapeczki, czyli jasny sygnał, że Matka Chrzestna dała wałówę <3
Jogurt naturalny zmiksowany z owocami.
Liczba spalonych papierosów: 2 [coś mi nie idzie...]
Reakcje otoczenia oczywiście całkowicie pozbawione zrozumienia ;p Szczególnie kuzynka podsumowująca "Zatem powiadasz miesiąc bez cukru? Głupie" pochłaniając na mych oczach kolejną łyżkę nutelli wprost ze słoika. Żeby było jasne: nie robi to na mnie wrażenia ;p
Ale na luty juz rzuciła mi w twarz kolejną rękawicę: Kawę odstaw! Co? Że niby ja nie zdołam odstawić?
15 stycznia 2017
Po ponad tygodniu wyzwania bezcukrowego licznik dni bez cukru znów wskazuje zero. Gdzie mnie dopadł? W ciemnym zaułku składu zupki w proszku, której całkiem beztrosko zapragnęłam, nabyłam i spożyłam... Wszak raz kupionej nie wyrzucę... Pod wpływem frustracji spowodowanej tym niepowodzeniem wyżarłam cukierki sprytnie ukryte w porcelanowej kurze, popiłam kawą z cukrem i zagryzłam "kanapką" z plastra ciasta kakaowego obłożonego bananem...
Usłyszałam przy okazji: "O wszystkim doniosę Twoim czytelnikom" Nie ma potrzeby. Sama się ukorzę.
Co do badań kontrolnych, o których wspominałam z początkiem roku, to otrzymałam wyniki, i okazało się, że ani ograniczenie ilości, ani mięsności mej diety w 2016 roku nie wywołało żadnych niedoborów, a wręcz nadwyżkę żelaza. Obawiałam się srogiej krytyki ze strony lekarza, a jednak jedzenie chwastów nie szkodzi :)
W kolejnych dniach kupiłam sobie na deser czerwoną fasolkę w puszce. Lubię czasem zjeść danie rodem z dzikiego zachodu... Smak wydał mi się jakiś dziwny, zupełnie jakbym wcinała puding. Przyzwyczajona do klasycznego zestawu [warzywo, woda, sól] z niedowierzaniem zerknęłam na etykietę... Poważnie?!? Już na drugim miejscu w składzie znalazł się cukier! Poddaję się. Składam broń. Wracam do lasu :(
7 stycznia 2017
Po pierwszym dniu bezcukrowego wyzwania pojawiły się pierwsze trudności i dodatkowe pytania, mianowicie jaki cukier właściwie zamierzam eliminować? Sacharozę buraczaną i trzcinową? Czy może również sorbitol i inne śmiecie?
Duma we mnie ogromna. W śniadaniu nie znalazł się ani gram cukrów żadnej z powyższych kategorii [a największe zwątpienie dopadło mnie post factum spożycia chleba, wszak w nim w pierwszej kolejności powinnam spodziewać się ukrytych cukro-ninja ;P
Na szczęście po dokonaniu rozpoznania składowego chleb na zakwasie został uznany za produkt dopuszczony do spożycia.
A co na chlebek? Nazwałabym to humusem, gdyby nie pierwsze skojarzenie przyrodnika z glebą, oraz to, że uraziłabym smakoszy spod znaku humusu i falafeli.
Zastanawiałam się jednocześnie dość intensywnie nad tym czy właściwym będzie zarzucenie wiedźmy na swoim przepisami niezwiązanymi w żaden sposób ze zbieractwem. W ostatecznym rozrachunku zadecydowałam, że na blogu, wszystkie przepisy jakie zrodzą się w mej głowie na przestrzeni najbliższego miesiąca umieszczać będę w jednym zbiorczym poście, aby z jednej strony nie zaginęły, a z drugiej nie przesłoniły głównego celu przyświecającemu mej wiedźmowej aktywności.
Zatem jeszcze dziś postaram się opublikować przepis na pastę kanapkową z ciecierzycy, której nie nazwałabym humusem, ale grunt, że spotkała się z akceptacją i pochwalna recenzja moich ulubionych głodomorków <3
Zatem opowiem Wam w jaki sposób zamordowałam mój ulubiony blender :(
Pasta z ciecierzycy [wegańska]
Ugotowaną ciecierzycę i ziarna słonecznika [proporcje ok 1:1] wraz z woda od gotowania zblendowałam z kilkoma ząbkami czosnku, suszonymi pomidorami, bazylią i olejem do uzyskania w miarę jednolitej masy.
Koniec przepisu. Skala trudności:1
Smacznego.
Liczba spalonych papierosów : 0,5 sztuk. Jestem mięczakiem. Kajam się.
8 stycznia 2017
Rosół + warzywa z rosołu + wegańska zupa grochowa i kanapeczki + gorący barszczyk...
Liczba spalonych papierosów: 1 sztuka. Może pora podnieść przyjęty limit?
Dla jasności, jarskość mych posiłków jest dziełem czystego przypadku ;p
Zupa grochowa [wegańska]
Do dużego gara wrzucamy groch i ciecierzycę. Jeśli nie chciało się nam namoczyć ich dzień wcześniej to na tym etapie warto się zatrzymać i pozwolić by godzinkę [albo 2] gotowały się bez dodatku innych składników. Pozwoli to nadrobić stracone w stosunku do miękkości warzyw 24 godziny.
Gdy groch i ciecierzyca już rozmiękną dorzucamy pokrojone w kostkę warzywa [zasadniczo powinny chyba zostać rozdrobnione na tarce, ale nie dysponuje garnkami nieprzywierającymi, a ani bezustanne mieszanie,ani szorowanie przypalonych garów nie wzbudza we mnie entuzjazmu].
-pyry
-marchew
-seler
-pietruszka
-czosnek
oraz przyprawę do zup imitującą rosół, sól oraz całą masę majeranku, szczyptę cayenne [pamiętajcie, że dopiero następnego dnia nabierze mocy, więc bez przesady], kilka liści laurowych oraz kilka ziela angielskiego. Gotować kilka godzin, chyba że jesteście bardzo głodni, ale jest to jedna z tych potraw, które najlepiej smakują następnego dnia.
9 stycznia 2017
Pyry z gzikiem, i kanapeczki, czyli jasny sygnał, że Matka Chrzestna dała wałówę <3
Jogurt naturalny zmiksowany z owocami.
Liczba spalonych papierosów: 2 [coś mi nie idzie...]
Reakcje otoczenia oczywiście całkowicie pozbawione zrozumienia ;p Szczególnie kuzynka podsumowująca "Zatem powiadasz miesiąc bez cukru? Głupie" pochłaniając na mych oczach kolejną łyżkę nutelli wprost ze słoika. Żeby było jasne: nie robi to na mnie wrażenia ;p
Ale na luty juz rzuciła mi w twarz kolejną rękawicę: Kawę odstaw! Co? Że niby ja nie zdołam odstawić?
15 stycznia 2017
Po ponad tygodniu wyzwania bezcukrowego licznik dni bez cukru znów wskazuje zero. Gdzie mnie dopadł? W ciemnym zaułku składu zupki w proszku, której całkiem beztrosko zapragnęłam, nabyłam i spożyłam... Wszak raz kupionej nie wyrzucę... Pod wpływem frustracji spowodowanej tym niepowodzeniem wyżarłam cukierki sprytnie ukryte w porcelanowej kurze, popiłam kawą z cukrem i zagryzłam "kanapką" z plastra ciasta kakaowego obłożonego bananem...
Usłyszałam przy okazji: "O wszystkim doniosę Twoim czytelnikom" Nie ma potrzeby. Sama się ukorzę.
Co do badań kontrolnych, o których wspominałam z początkiem roku, to otrzymałam wyniki, i okazało się, że ani ograniczenie ilości, ani mięsności mej diety w 2016 roku nie wywołało żadnych niedoborów, a wręcz nadwyżkę żelaza. Obawiałam się srogiej krytyki ze strony lekarza, a jednak jedzenie chwastów nie szkodzi :)
W kolejnych dniach kupiłam sobie na deser czerwoną fasolkę w puszce. Lubię czasem zjeść danie rodem z dzikiego zachodu... Smak wydał mi się jakiś dziwny, zupełnie jakbym wcinała puding. Przyzwyczajona do klasycznego zestawu [warzywo, woda, sól] z niedowierzaniem zerknęłam na etykietę... Poważnie?!? Już na drugim miejscu w składzie znalazł się cukier! Poddaję się. Składam broń. Wracam do lasu :(
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz