środa, 8 czerwca 2016

Wrotycz na mszycę

Wybaczcie mi bo zgrzeszyłam- rzekłabym gdyby pojęcie "grzechu" w jaki sposób do mnie przemawiało. Jednak pozwalając by ma wiara podupadła, dopuściłam się czynu, za który koniecznie muszę wystawić swą osobę na publiczny lincz!!!
Pamiętacie, że jakiś czas temu pisałam o planowanym przetestowaniu oprysku z Wrotyczy? No i nastał ten czas, gdy mszyca przypuściła zmasowany atak na Pipidówę. 



W pierwszym odruchu [i z nawyku unikania chemii] zalałam wrzątkiem garść wspomnianego ziela, przestudziłam, po czym z braku opryskiwacza [kropidła raczej tez nie posiadam] ochlapałam dłonią ulegające przeważającym siłom wroga róże. I do tego momentu miałam poczucie dumy, konsekwencji i wiary w to co robię.

Zdarzenie miało miejsce 5 dni temu. Niestety dziś wiedźma zmuszona była wybrać się do miasta, wszak bywa że listowy woli wypisać awizo niż zapukać;p A w mieście jak to w mieście, czają się pokusy. No i uległa wiedźma, nabywając drogą kupna-sprzedaży preparat na te małe paskudztwa. Przy okazji wysłuchując opowieści   ekspedientki, której teść walczył z mszycami opryskiem z pokrzywy, a na koniec musiał i tak przeprosić się z chemią...
Faktycznie, opryski z pokrzywy również w mej pamięci zapisały się wielkim rozczarowaniem. 
Wracam oto na Pipidówę. Obracam w palcach nabyty oprysk, nadal bez przekonania. Dokonuję ostatnich oględzin i...



Kojarzycie trollujące posty "sprzedam opony do opla"? No to jakby ktoś potrzebował to sprzedam oprysk, chociaż na co Wam on, skoro jest wrotycz? 

<3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz