wtorek, 5 lipca 2016

Rozmaryn

Poza naparami na zimową porę Wiedźma ochoczo kolekcjonuje również aromatyczne przyprawy. Tym większa jest jej radość gdy rusza z ziołowymi żniwami <3 Dziś cała ruina na Pipidówie utonęła w ulatniającym się z świeżo ściętych gałązek olejku rozmarynowego. Skoro już zanurzyłam się w nim po uszy, może kilka ciekawostek?


-powstrzymuje procesy starzenia
[hmmm, może w takim razie zamiast dodawać do ryby winnam wypchać nim poduszki?] Wyczytałam, że należy wymieszać go z miętą i zastosować bezpośrednio na skórę. Efekt podobno natychmiastowy. A ja zastanawiam się jedynie czy mieszać rozmaryn z miętą wygodniej będzie łyżką czy widelcem?

-właściwości łagodzące i przeciwzapalne, zastosowanie: masaż przesilonych mięśni i urazów, kąpiele.
[ I od tego testy rozpocznę, bo jestem aktualnie na stosownym etapie dość przykrej kontuzji. Nie, nie planowałam ]

-działanie odkażające i antybiotyczne. Podobno można stosować na rany co przyspiesza gojenie i redukuje blizny. Zupełnym przypadkiem tę tezę również będę w stanie na bieżąco zweryfikować ;(

-Rozrzucano go w salach sądowych, jako ochronę przed gorączką więzienną. [że niby dur brzuszny?]

-Łodyga może służyć jako szpikulec do szaszłyków. Nadaje im zapach i smak.

-Można stosować jako/ dodawać do szamponu

-Dodany do pasty do zębów eliminuje brzydki zapach z ust

-Inhalacje na przetkany nosek

-Był uznawany za symbol wiernej miłości

-Zamrożony jest oczywiście lepszy od suszonego. Niestety mam zbyt małą zamrażarkę ;p

-Gałązka umieszczona między ubraniami podobno odstrasza mole

-Był używany jako konserwant mięs

-no i moje ulubione- aromaterapia: poprawia nastrój, poprawia pamięć, dodaje energii, redukuje stres
Źródła jak źródła, zwykle miotają się pomiędzy sceptycyzmem a hurraoptymizmem, ale jako wesoły wątek wspomnę również, że leczy łysienie i depresję. Hmmm... Może chandrę, ale depresję? To chyba mniej więcej tak jakby leczyć grypę paracetamolem;p [to tylko taka aluzja by nie mylić przeziębienia z grypą;p]




Jako, że nie dysponuję destylowanym olejkiem rozmarynowym, a jednocześnie wychodzę z założenia że przecież gdzieś w tych listkach musi się kryć, zgodnie ze swym zwyczajem testowania dokonałam po swojemu. Mianowicie:
Z braku szlachetnych olejów jako nośnika użyłam wody. Zimnej. Przegotowanej. Jako druga opcję miałam tylko wódkę. Kto wie, może innym razem? [do butelki z wódką dorzuciłam jedynie kilka posiekanych drobno gałązek. Jaki miałam w tym cel? Nie wiem. Zaspokojenie ciekawości. Jak się zrobi to wymyślę dla niej jakieś zastosowanie.]
Wrzuciłam do blendera miętę i rozmaryn, dolałam odrobinę wody.
Powstała papka o kolorze i konsystencji zbliżonej do tego czym karmicie swoje zwierzaki, mniej więcej w momencie gdy opuszcza układ pokarmowy tych właśnie zwierzaków. Nie ma tu znaczenia, którym końcem go opuszcza.
Nie było łatwo kontynuować eksperyment, ale poddać się w pół drogi? Miałam jedynie nadzieję, że na skórze nie wyrośnie mi paprotka. 
Odsączyłam płyn od gęstej masy.
Masę zastosowałam jako 15 minutowy kompres na opuchnięta i obolałą stopę. Płynem przemyłam twarz [po peelingu] i dłonie. A no tak, nie powstrzymałam się również od przepłukania nim jamy ustnej. 

Efekty:
Z buzi pachnie nie najgorzej, ale smak pozostawia wiele do życzenia.
Nie wiem czy moja twarz od razu wygląda na dekadę młodszą, ale bez wątpienia skóra jest miękka, i bez efektu ściągnięcia.
Dłonie bez zmian.
Stopa: ładnie pachnie, podeszwa stała się mięciutka, trudno stwierdzić wpływ na obrzęk.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz