Przeszukując spiżarnie doliczyła się jednej cebuli, 4 małych ząbków czosnku i kawałka marchewki, co znacząco poszerzyło wachlarz możliwości.
Na początek na odrobinie oleju z orzeszków ziemnych [serio odrobinie] podsmażyła cebulę. Gdy stopień przypalenia był już zadowalający zalała wodą, dorzuciła pokrojone w kostkę ziemniaki i kabaczek [nie, nie cukinię!], białą gorczycę [nie żałować! Kto biednemu zabroni żyć bogato?] sól, czosnek i szczyptę curry. Po krótkim gotowaniu wszystko zblendowała. Na przekór zapewnieniom koleżanki, że kabaczek z natką pietruszki to chybiony pomysł, pokroiła zieleninę [bardzo dużo zieleniny, bo na 3 litrowy gar zupy prawie 2 litry sieczki pietruszkowej i kilka listków bazylii].
Zupa z natki pietruszki i orzechów |
Ponownie zblendowała. Nic nie wybuchło. Testy empiryczne wykazały nawet, że powstała papka smakuje całkiem zadowalająco. Nadal to jednak tylko woda z odrobiną warzyw- zatem wartość kaloryczna w starciu z aurą pogodową, dość marna. Co w takiej sytuacji? Orzechy!
Orzechów włoskich na Pipidówie nie brak, jedyną ich wadą jest goryczka. Nie takie przeciwności jednak już ludzkość w swej historii przezwyciężała! Wszak dla tych, którym się nie spieszy [a przecież pada, więc nie ma zbyt wiele do roboty] istnieje możliwość zalania orzechów wrzątkiem, a po kilku minutach gorzka skórka zejdzie z nich sama. No może nie sama, ale przynajmniej o wiele łatwiej niż normalnie.
Dorzuciła do gara pokrojony kawałek marchewki i rozdrobnione orzechy.
I gotowe!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz